Archiwum 26 maja 2006


maj 26 2006 Teatr życia- taki topos..
Komentarze: 4

  Scena: zatłoczona ulica, co się Życiem zwie.
 I znowu ja. Idę. Tam, gdzie wszyscy. Nie licząc tych indywidualistów, co idą pod prąd.
 Rozglądam się. Jakieś rozmazane twarze, stare budynki i pomniki pychy ludzkiej.
 Mam dość. Chcę, żeby mnie wreszcie zobaczyli. Ale nie, tak jak zawsze mnie widzą. Tylko tak NAPRAWDĘ. Z wszyskim wadami, zaletami.
 Krzyczę. Nic. Tłum idzie dalej, a ja staram się biec szybciej. I tylko jakoś cciemniej się zrobiło.
 I znów krzyczę. Nadal nic, tłum przyspiesza, a lampy uliczne przygaszają.
 Ostatnia próba. Zatrzymuję się i milknę.
 Wreszcie.
 Kilka osób odwraca się. Spada zasłona masowości i wreszcie widzę twarze. Znam je.
 Jest noc.
 "Dobrze, Przyjaciele, że macie latarki."
 Zdziwiony?
 
 Nagle potykam się o coś twardego. To słownik. Życia.
 "Przyjaźń- rz. ż IVa, DCMc.~źni; lm M~ źnie, zwykle w lp=> patrz: serce (kategoria: trudne banały)

 Gwiazdy mrugnęły radośnie.
 Twoje problemy są małe. Patrz na świat. Uśmiechnij się. Pomimo smutku.
 
 A myśli, wbrew otoczeniu, znów zeszły na zieloną ścieżkę radości. I tylko czasami potkną się o kamyk goryczy i żalu.

 O, właśnie serce smutnie zatrzepotało.
 Trudno się mówi. Będę myślał pozytywnie!

 PS: Do oceniających doszła Agata.. dzięki..

madry_ptok : :