Komentarze: 4
Scena: zatłoczona ulica, co się Życiem zwie.
I znowu ja. Idę. Tam, gdzie wszyscy. Nie licząc tych indywidualistów, co idą pod prąd.
Rozglądam się. Jakieś rozmazane twarze, stare budynki i pomniki pychy ludzkiej.
Mam dość. Chcę, żeby mnie wreszcie zobaczyli. Ale nie, tak jak zawsze mnie widzą. Tylko tak NAPRAWDĘ. Z wszyskim wadami, zaletami.
Krzyczę. Nic. Tłum idzie dalej, a ja staram się biec szybciej. I tylko jakoś cciemniej się zrobiło.
I znów krzyczę. Nadal nic, tłum przyspiesza, a lampy uliczne przygaszają.
Ostatnia próba. Zatrzymuję się i milknę.
Wreszcie.
Kilka osób odwraca się. Spada zasłona masowości i wreszcie widzę twarze. Znam je.
Jest noc.
"Dobrze, Przyjaciele, że macie latarki."
Zdziwiony?
Nagle potykam się o coś twardego. To słownik. Życia.
"Przyjaźń- rz. ż IVa, DCMc.~źni; lm M~ źnie, zwykle w lp=> patrz: serce (kategoria: trudne banały)
Gwiazdy mrugnęły radośnie.
Twoje problemy są małe. Patrz na świat. Uśmiechnij się. Pomimo smutku.
A myśli, wbrew otoczeniu, znów zeszły na zieloną ścieżkę radości. I tylko czasami potkną się o kamyk goryczy i żalu.
O, właśnie serce smutnie zatrzepotało.
Trudno się mówi. Będę myślał pozytywnie!
PS: Do oceniających doszła Agata.. dzięki..